Edward Redliński urodził się w 1940 roku. Prozaik, dramaturg, reporter, scenarzysta.
Akcja dzieje się w Ameryce w latach 90, a dokładniej w 1991 roku. Jest to opowieść o polskich emigrantach. O ich problemach dnia codziennego, o budzeniu się ze snu o wspaniałej Ameryce; wolnej, bogatej, wspaniałej, gdzie miało być lepiej i dostatniej niż we własnym kraju – Polsce.
Z Polski ludzie wyjeżdżali z rożnych powodów. Ale najczęstszym była to, chęć dorobienia się.
Poznajemy sześcioro emigrantów, ich sposób na życie w Ameryce, czy raczej na przetrwanie. Są tam od paru lat. Każdy z nich ma inny staż pobytu. Łączy ich narodowość i wspólne mieszkanie. Rożni wykształcenie i światopogląd. W tym właśnie mieszkaniu podsłuchujemy ich rozmowy i patrzymy na ich zachowania. Zachowania tak inne niż, gdyby byli w kraju z rodzinami, przyjaciółmi i u siebie.
Tam na obczyźnie wychodzi z nich to, co najgorsze w człowieku. Tam ich instynkt nie cacka się z innym człowiekiem. On każe przetrwać za wszelką cenę. Ci, którzy się załamią i nie dadzą rady zachowują się jak np. Mruk, zamknięty w sobie , nieszczęśliwy, oszukany...mający opinię świra czy pijący profesor. A może ta fascynacja Ameryką, zmienia ich i to na gorsze.
W tej książce poznajemy Amerykę od tej najgorszej strony. Poznajemy ją z perspektywy wyzyskiwanego emigranta. Ameryka, w której najświętszy jest pieniądz, jak wyznawana religia.
To nie jest lektura na świąteczne popołudnie. A w tym czasie ją czytałam. Media tyle lat pracowicie mi kształtowały obraz Ameryki, ten wspaniały obraz, że czytając - czytałam z niedowierzaniem i smutkiem. Straciłam apetyt na smakołyki świąteczne. Tak jakbym miała wyrzuty sumienia, że oni tak prawie głodują, a ja tu w ciepełku zajadam pyszności. I tak sobie przypomniałam, że sama swego czasu miałam wyjechać / nie do Ameryki/ i zrobiłam wszystko by tego uniknąć. Dlaczego ? Ano właśnie ; brak znajomości języka, nieznajomość obyczajów i zachowań, obawa co tam zastanę i jak ja się tam odnajdę, przywiązanie do rodziny itd. I dla mnie ważniejsze było być a nie mieć. Tu, u tych bohaterów jest najważniejsze - mieć.
Oczywiście żałuję ich, ale to były ich wybory. Z tego co mgliście pamiętam, nikt w tym kraju nie przymierał głodem, opieka była na tamte czasy , może i lepsza niż dzisiaj. Dokonali wyboru, mogli wrócić, a jednak „w tym siedzieli dalej”.
Książka pokazuje nasze przywary narodowe, bardzo ostro. Jest też polityka.
Czy ją polecam ? Sama nie wiem. W końcu niektórym w tej Ameryce się udało, ale chyba autor nie za bardzo ją lubi, a więc pokazał ją jak pokazał. A ja ? Jest mi obojętna i zawsze była. Może ona była czy jest dla odważnych czy zdesperowanych. Ja nie należę ani do jednych ani do drugich. Lubię swój kraj, tu jestem u siebie. Patetycznie rzecz ujmując, stoję na własnej, polskiej ziemi. A, że jest nieraz źle, kłótliwie, absurdalnie czy biednie....To przecież nie wina polskiej ziemi, tylko nas -Polaków. Tyle mamy, jako naród przywar, że nieraz nie potrafimy, ani uszanować ani docenić co mamy. Jako idealistka i marzycielka wierzę jednak w lepsze jutro.....
I najważniejsze, a gdzie ta nasza, sławetna duma narodowa ?Tylko na końcu języka ? Jakoś czytając tę książkę, ciągle mi się to pytanie snuło między myślami....
A więc drodzy Czytelnicy, sami dokonajcie wyboru.
Kamila Maria Kampa