„Tak naprawdę nic nie możesz zrobić”

 Najgorsze są poranki, krzyk bólu zawłaszcza całą przestrzeń. Osiada jak kurz,wciskając się w każdą szparę. Dziesiąta piętnaście przynosi trochę ulgi obcością podaną we fiolce. A ty trzymasz za rękę głaszczesz, i nie wiesz co robić. Powinieneś wykonać jakieś ruchy, nawet takie pozorne. A czujesz się pusty i bezradny.

 

Cienie pod oczami dają wskazówkę nieprzespanych nocy. Noce nadsłuchują uważnie, są takie czujne w oczekiwaniu. W dzień chodzisz bezmyślnie po domu i nadsłuchujesz. Każdą czynność wykonujesz delikatnie, tak aby nie zagłuszyć ciszy. Możesz nie usłyszeć wołania. A musisz słyszeć, to ci tylko w tej sytuacji pozostało.

Trochę ulgi przynoszą rozmowy telefoniczne. Nie wykrzykujesz swojego przerażenia i bezsilności, cichym głosem skamlesz. Musisz skamlać, bo musisz z siebie wyrzucić, przerzucić na kogoś swój strach. Słyszysz, że powinieneś się wykrzyczeć. Nie potrafisz. Struny głosowe zaciskają wargi, zaplatając wokół szyi obrożę. Jest z dobrej skóry z atestem na niepękanie. Gdy słoność wyschnie, skurczy się. A ty mówisz, że mam iść do lasu. Nie potrafię, poddaję się zaciskaniu.

Umiesz słuchać. Tą uwagą skupienia. Mówisz uspokajająco, a ja jestem wdzięczna, że jesteś. I to są właśnie te sytuacje, kiedy nie było nigdy żadnych deklaracji, a są czyny. Pomagasz mi samym istnieniem i słuchaniem. Strach zawsze skamle, a ty to rozumiesz i głaszczesz.

Chyba jeszcze jest lato, chyba. Noszę lekkie sukienki, to chyba jeszcze jest. Daty w kalendarzu stanęły w kwietniu. A może jeszcze jest kwiecień ? Co za różnica w sumie jaki miesiąc, twoje miesiące przesuwają się w łóżku, między jednym zastrzykiem a drugim. Między jednym płaczem a drugim. Między jednym krzykiem bólu a drugim. Twój kalendarz nie przewiduje słońca, zapachów lata, wakacji czy zwykłej radości z ciepłych dni. Twój kalendarz liczy tabletki przeciwbólowe, zastrzyki.

Schudłam pięć kilo. Za dużo palę, za mało jem, za dużo piję kawy. Cud dieta. Prawie każda kobieta chce schudnąć, ja nie chciałam. Samo przylazło. Muszę przestać palić. Wiem, to mnie zabija. Muszę zacząć jeść,a nie mogę - pokarm staje mi w przełyku. Każdy kęs muszę popychać płynem. Ale to nic, nieważne. Czuję tak bardzo moją nieważność. Mnie w sumie nie ma, jest tylko krzyk, który czuję każdym nerwem. Mój słuch stał się tak doskonały, że słyszę go nawet w przezroczystych snach. Są jak pusty, zakręcony słoik. Idealna pustka i cisza wyczekiwania. W sumie sama też jestem jak ten słoik. Moją przezroczystość wypełnia tylko papierosowy dym.

Za dużo palę, jest cisza. Podchodzę do łóżka. Spokojnie oddycha snem. Pozorność naćpana lekami.

Dzisiaj chyba niedziela, płaciłam za zastrzyk. W dni świąteczne się płaci. Więc chyba niedziela. I ten odgłos dzwonu kościelnego. Tak, to niedziela. Liczę pozostałe fiolki. Jest ich pięć. Wraca na chwilę nadzieja, może za te pięć dni przejdzie.

Powinnam zrobić obiad. Nie mogę się oderwać od fotela. Zastygłam w nim i patrzę licząc oddechy. Czuję ciepło i miękki jego dotyk. Nie jestem samotna w swej przezroczystości, mam jego – fotel którego czuję dotyk. Czuwa razem ze mną. Pewnie też nie wie jaka jest pora roku. Nie zauważa zniżającego się słońca. Woli noc, jak ja. Fotel i pusty słoik wsłuchują się wtedy w świerszcze. Są takie głośne w tym roku. Ból chyba je na swój sposób lubi. Zasłuchany cichnie.