Dziwne uczucia kiedy się po dwudziestu, a może i więcej latach wsiada do autobusu komunikacji miejskiej. Niby nic takiego, potrzebny bilet i autobus, któremu się otworzą drzwi, kiedy zajedzie na przystanek. I tak nie do końca. Zaczynają się pytania; a skąd odjeżdża, a o której, a gdzie staje, a ile bilet kosztuje. Stoisz, wzdychasz z niechęcią i zaczynasz sprawdzać, podnosząc swój wysłużony tyłek w samochodzie marki peugeot.
Jak już stoisz w ciemnościach zasypiającego miasta na przystanku autobusowym, wypatrujesz jego świateł. Sprawdzasz co chwilę godzinę i myślisz sobie; spóźnia się skubany, a mnie jest zimno. To zaczynasz się przemieszczać na odległość trzech metrów. Zaczynasz słyszeć urywki rozmów, osób czekających, tak jak ty. Żeby lepiej słyszeć, stajesz obok niby przypadkiem. Dowiadujesz się tylu rzeczy niepotrzebnych i w sumie nieraz przydatnych. Ludzie tak dużo mówią, jakby chwila bez słowa, była chwilą zmarnowaną. Odchodzisz, znowu słyszysz tylko strzępy rozmów, a zegarek wskazuje opóźnienie. Ale to pierwszy raz po tylu latach, to z ciekawością się rozglądasz i czekasz. Nawet spokojnie czekasz. Ba, z uśmiechem czekasz, jak dziecko co pierwszy raz pojedzie autobusem komunikacji miejskiej.
W pewnej chwili widzisz zbliżające się światła. Autobus staje, otwierają się drzwi. Patrzysz do środka zarzuconym okiem przynęty na końcu wędki. Jest inaczej niż kiedyś . Niżej, wygodniej, ładniej.
Do tej pory autobusy komunikacji miejskiej widziałeś tylko z zewnątrz., jak cię mijały. Ładne takie były i zawsze się pchały, przepychały z pasa na pas i wymuszały.
Po wejściu zakupujesz bilet u kierowcy. Koniecznie chcesz podać pieniądze omijając zaporę , chyba plastikową, odgradzająca kierowcę od pasażerów. Po chwili dopiero zauważasz otwór i twoje przekaźniki neuronowe szybko oznajmiają ci, że tam trzeba włożyć dłoń z bilonem. Płacisz siedemdziesiąt groszy więcej niż byś kupił w kiosku. To pierwsze wrażenie pobytu w autobusie. Grzecznie pytasz, czy to trzeba skasować. Słyszysz, że biletu już nie trzeba.
Rozglądasz się gdzie usiąść. Szału w autobusie nie ma, dużo jest pustych miejsc. Kierujesz się na koniec autobusu, na podwyższenie. Tak jakoś ładniej tam i chyba wygodniej. Fajnie jest tak patrzyć z góry. Nie wiesz jeszcze, że siadasz na kole. A to znaczy, że jak autobus jedzie po naszych drogach rzuca niemiłosiernie i podskakuje. Krzesełka są niby wygodne, ale ty musisz się trzymać. Bo zaraz czujesz, że polecisz na pysk, albo w najlepszym przypadku na plecy pasażera przed tobą. O nawyku założenia nogi na nogę, nie ma co marzyc. Trzeba jakoś szpilkami zaprzeć się o podłogę, to pozwala utrzymać równowagę. Myślisz sobie, że to krzesełko jakieś takie ślizgie albo wyślizgane jest. I nie wiesz , czy twoja kość ogonowa jest za mało obrośnięta tłuszczem i spada czy się przemieszcza w takt jadącego autobusu, czy po prostu ci brakuje pasów, jakie masz w samochodzie.
Zastanawia cię również to drganie i podskoki autobusu, gdybyś miał cellulit na sto procent by ci odpadł czy spadł w trakcie tej jazdy.
Jak już opanujesz swoje ciało, co by się trzymało w tym krzesełku, zaczynasz się rozglądać. Za oknem nic nie widać, ciemno i nie wiesz , gdzie jesteś. Na każdym rondzie zaciskasz mocniej palce na czymś metalowym przed tobą, by utrzymać się w krzesełku. Jazda na karuzeli w wesołym miasteczku to pikuś w porównaniu z jazdą, tu w autobusie komunikacji miejskiej.
Na ostatnim rondzie zaczynasz kojarzyć, gdzie jesteś. Na wszelki wypadek wstajesz i zaczynasz się przemieszczając krokiem rozkołysanym, jak pijany marynarz do drzwi, co byś zdążył wysiąść w miejscu, w którym masz zamiar wysiąść. Kiedy autobus staje, wyskakujesz lekkim krokiem z niemym okrzykiem „ ale fajnie było”. Wita cię chłód, mgła i cisza.
Bo w autobusie komunikacji miejskiej nie ma ciszy. Tylko pasażerowie siedzą cicho i tak jakoś smutno. Tam słychać tylko radio, jakieś niezrozumiałe komunikaty i odgłos pracy całego autobusu. W autobusie ludzie przestają mówić, może zaczynają szanować słowa....
A ty jutro znowu staniesz na przystanku i poczujesz się jak stary wyjadacz.....