Z niechęcią zatrzasnęła drzwi samochodu.
- I znowu minął kolejny, beznadziejny dzień – pomyślała, wdychając rześkie, zimowe powietrze.
Wieczorna cisza brzęczała w uszach, jak wściekła osa. Im bardziej wsłuchiwała się w nią, z tym większą wściekłością osa atakowała. No, może nie osa. Bo w końcu one chyba śpią czy też zapadają w letarg na zimę. Diabli zresztą wiedzą, ale fakt, że cisza była i brzęczała donośnie, powodowała odruch zatykania uszu.
Rozejrzała się bezmyślnie w koło. Wszystko zastygło wieczornym snem, przykryte białą pierzyną. Tylko wiatr tańczył, zawodząc smętnie. Wzdrygnęła się z zimna. Podniosła szybkim ruchem kołnierz futra.
-Brrrr…nie cierpię zimy - pomyślała zirytowana.
Wiatr coraz bardziej bezczelnie sobie poczynał, wślizgując się pod ciepłą, aczkolwiek krótką spódnicę. Coraz bardziej marzła.
-Ech…zastygnę na lód- jęknęła, podchodząc szybkim krokiem do domu.
Zębami chwyciła rękawiczkę i wprawnym ruchem ściągnęła ją z ręki. Oswobodzoną dłoń zanurzyła w śmietniku, zwanym inaczej damską torebką. Śmietnik na tyle okazał się duży, że chwilę trwało, aż poczuła lodowaty dotyk metalu.
-No wreszcie - syknęła złowieszczo pod nosem, wkładając odpowiedni klucz do zamka.
Nacisnęła klamkę, która bez oporu otworzyła jej drzwi,wpuszczając do domu.
Zapaliła małą, nocną lampkę. Pokój zalało cieple światło.
Podeszła do kominka, opierając się o niego jedną ręką, a drugą pomogła sobie zdjąć szpileczki, niedbale rzuciwszy je w kąt pokoju. Odwróciła się, zdjęła futro i odłożyła je na sofę.Jej wzrok zatrzymał się z powrotem na kominku. Nachyliła się i otworzyła małe drzwiczki kominka. Rozejrzała się za zapalniczką,ale w zasięgu wzroku nie było jej. Leżały w zasięgu ręki - zapałki. Potarła zapałką o draskę, która wesoło błysnęła ogniem . Wrzuciła ją do środka na uszykowane drzewo. Płomień szybko odpowiedział jej wesołym trzaskiem palącej się brzozy.
Z radością zbliżyła zziębnięte ręce do kominka.
- Jak cieplutko i miło - wyszeptała zadowolona.
Jej ciało zalewała ciepła fala, iskierki wesoło skakały, wyzwalając na jej twarzy uśmiech.
Podeszła do eleganckiej , szklanej szafki. Ostrożnie ją otworzyła, sięgając po oryginalny kielich. Wzięła go w dłonie z cichym westchnieniem podziwu. Podniosła go na wysokość oczu. Piękna, ręczna robota, wzbudzała zawsze jej podziw. Mogła tak godzinami siedzieć, podziwiając jego piękno.
Kielich, na długiej smukłej nóżce, mienił się odcieniami tęczy. Delikatność szlifu mówiła o wprawnej ręce mistrza, który go wykonał. Stał na tej półce od lat, podziwiany i raczej nieużywany. Prawdopodobnie pamiętał jeszcze czasy, o których w książce do historii się uczyła.
Z wielką przyjemnością zaczęła lać do niego czerwony płyn, który mało wykwintnie nazywał się „Czerwony Byk” i był wytrawnym winem.
Z kielichem w dłoni usiadła we fotelu. Zapatrzona w ogień, czuła jak ją hipnotyzuje. Tak było dobrze. Poczuła się szczęśliwa.
Zadowolonym ruchem, przeciągnęła się jak kotka. Jej myśli zaczęły odpływać i błądzić w obrazach, które namalował czas przeszły i nigdy już przyszły. Obrazy,które zaczęły zacierać się w ostrości i sensie istnienia. Wracające z siłą maniaka, który próbuje walczyć ze swoja podświadomością i ciągle przegrywa. Jej poczucie szczęścia zniknęło w jednej sekundzie, jak jej rozrzewniony uśmiech.
Ledwie usłyszała wdzierający się szept w ciszę.
- Witaj -
Wystraszona, aż podskoczyła z wrażenia.
Głos dochodził z boku, z sąsiedniego fotela. Aksamitny i ciepły płynął do niej , otulającym jej zmysły.
Spojrzała nieśmiało, nie kryjąc niebotycznego zdziwienia.
Na fotelu obok, siedział mężczyzna. Jego nonszalancka poza drwiła z jej strachu. Tylko te oczy, tak wnikliwie patrzące, wdzierając się w zakamarki jej duszy, powodowały , że cała jej pewność zanikała w tempie błyskawicznym, by zniknąć zupełnie.
Ubrany był w czarna marynarkę i takiego samego koloru golf. Oczy koloru morskiej fali, odbijały od opalonej twarzy. Piękne łuki brwi schodziły się razem, tworząc piękna harmonię z namiętnym wykrojem ust, które błyskały śnieżnobiałym, rozbawionym uśmiechem.
Był nieprzyzwoicie i diabelsko przystojny.
Westchnęła lubieżnie. Momentalnie się uspokoiła. Już nie czuła strachu. To tylko przystojny facet, a takich się nie bała. Z zasady, każdy taki to narcyz, tak zapatrzony w siebie, że trudno dla takiego głowę stracić, nie mówiąc już o reszcie. A już na pewno, takiego nie trzeba się bać. No i jego tu w końcu nie powinno być, to tylko jej omam.
Zamknęła szybko oczy i zaraz je otworzyła z powrotem. Spojrzała. Nadal siedział z tym swoim błąkającym się po twarzy, kpiarskim uśmieszkiem.
Westchnęła zrezygnowana. Jej źrenice nieprzyzwoicie rozszerzone, błysnęły filuternie.
- Witam - odszeptała, odsuwając kielich od ust.
- Jestem nieco zaskoczona tą niespodziewaną wizytą. Nie zauważyłam, ani też nie usłyszałam jak wchodzisz- dokończyła szybko.
-Czyżbyś nie oczekiwała mnie? - Spytał, patrząc jej głęboko w oczy.
- Nie!- Stanowczo odparła, bijąc się w międzyczasie z myślami.
I oto siedział tu. Pewny siebie, z tym swoim uśmieszkiem. Jej niespełnione marzenie. Marzenie, które już zgubiła przez lata łez i goryczy.
Na wspomnienie tego, przez jej twarz przeleciał grymas.
- Jestem tu, by spełnić twoje życzenie. A wyglądam tak, jakbyś tego pragnęła - wyszeptał głosem, od którego ciarki przeleciały jej po krzyżu, niczym stado wygłodniałych mrówek.
Jej oddech był stanowczo za szybki. Jej podświadomość gwałtownie domagała się głosu.
Nie bardzo rozumiała, dlaczego czuje tak intensywnie jego zapach. Czy wyobraźnia czuje zapachy? Ile można pamiętać zapachy?
Niestety jej podświadomość szalała, dopominając się pachnącego żeru, sycząc:
- Wyciągnij dłoń, dotknij, jest tak blisko….
Ze złości zacisnęła pięści i słodkim głosem, aczkolwiek mało wykwintnym spytała:
- No i czego?
Po pokoju rozległ się gwałtowny chichot.
- Spokojnie. Ja chcę dać, a nie brać. Chcę ci coś zaproponować. Coś, co cię ucieszy - chichoczącym głosem wydusił z siebie.
- Tak? – Niechętnie spojrzała w te jego diabelskie oczy.
- Chcę ci ofiarować nieśmiertelność - powiedział to już głosem spokojnym, zimnym jak stal.
- Że co? – Spytała, prawie udławiona łykiem wina. Wszystkiego by się spodziewała, ale nie tego.
Z zaciekawieniem spojrzała spod przymrużonych powiek i z trudem wydusiła z siebie:
-A niby po co?
- No jak po co?- Wycedził oburzony. - Daję ci to, o czym marzy każdy człowiek - już nie cedził słów, ale syczał, jak rozwścieczona kobra.
-No ok. Ja rozumie. Tylko po co? - W jej głosie było tyle zdziwienia, że gdyby tak zważyć , to miało co najmniej parę ton.
- Nieśmiertelność nie każdemu jest dana. Nigdy nie poczujesz strachu przed bólem i śmiercią. Twoje ciało , jak i umysł zatrzyma się w tej danej chwili Zachowa świeżość i młodość. Twoje życie nabierze innego wymiaru - mówiąc to, jego oczy nabierały niezwykłego żaru i blasku. W jego oczach był ogień, ogień, który ją zawsze zniewalał.
- Hmm… Powiadasz młodość wieczna. Nie. Czasu się nie da oszukać, ani zatrzymać. Tak już jest ten świat stworzony, że się rodzimy, by potem odejść.
- Nie można manipulować przeznaczeniem - odpowiedziała głosem miękkim, jak dotyk jej warg.
- Ja cię nie rozumiem. Do ciebie chyba nie dociera co ja mówię - jego syk stawał się coraz bardziej napastliwy.
Jego dłonie sięgnęły do kieszeni marynarki. Wyciągnęły zapalniczkę, z drugiej kieszeni papierosa. Nerwowo zaczął obracać zapalniczkę, a drugą dłonią z powrotem schował papierosa.
- Rozumiem, aż nadto dobrze. To ty nic nie rozumiesz. Nie ma nic gorszego, kiedy matka przeżywa syna. Kiedy twoi bliscy odchodzą. Kiedy omija cię ból, strach ,gorycz ,łzy, smak porażki. Po co mi plątanie się przez stulecia? Kiedy moje serce będzie wracać ciągle do wspomnień , wracać do normalnego życia. Jaki szacunek można mieć do życia, do ludzi, kiedy wiesz, że będziesz żył wiecznie? Bzdura.Kompletna bzdura - wykrzyczała z całą złością, tych wszystkich, którzy drogą cierpienia przeszli przez swoje życie.
Głęboko odetchnęła .Zacisnęła mocno palce na kielichu, aż kostki na dłoniach zrobiły się białe.
Mrużąc wściekle oczy , wysyczała:
- A kim ty jesteś? Tyle mocy masz? Daj mi to, co sprawi, że radość zapanuje wśród ludzi. Daj mi to.
Przymknęła powieki. Popłynęły słowa,które ułożyły się w modlitwę.
Wyciągnij z mroku ciemności...
Umierające małe dzieci
w bieli szpitalnych łóżek
niesplamionych jeszcze grzechem
pełnych ufności w los przeznaczenia.
Wyciągnij z mroku ciemności...
Starość opuszczoną przez bliskich
stojącą przy zamkniętym oknie
wpatrzoną w niepewną przyszłość
z zastygłą łzą oczekiwania.
Wyciągnij z mroku ciemności...
Bezdomność przykrytą gazetami
leżącą głodem na pustym talerzu
wśród pustki osamotnienia
z resztką godności w przemarzniętych ciałach.
Wyciągnij z mroku ciemności...
Ludzkość sercami zastygłymi lodem
ze szczelnie zamkniętymi oczami
pogrążającą świat w chaosie znieczulicy
z uśmiechem komercjalizmu na ustach.
Wyciągnij z mroku ciemności...
- Tego chcę - wysapała wykończona.
Opadła na oparcie fotela. Patrzyła w przerażeniu co się dzieje z jej rozmówcą. Właściwie raczej z adwersarzem.
Jego oczy gasły, włosy sięgały już ramion, zmieniając kolor czarny na siwy. Piękna twarz nikła pod siecią zmarszczek .Resztki żółtych zębów ukazywały się w ironicznym uśmiechu.
- Ależ ty głupia. Z tą twoją prośba, to nie do mnie. Ja nie jestem od czynienia dobra, egzaltowana idiotko. Pamiętaj, cały czas będę za tobą, będę cierpliwie czekał, nawet latami, na jeden twój błąd. Wtedy odmłodnieję i wrócę…Wrócę…
Im bardziej się kurczył, tym bardziej ciszej wymawiał słowo…Wrócę.
Rozejrzała się w popłochu. Była sama w pokoju. Tylko ona, pusty kielich i wesoło pląsający ogień, oświetlający leżącą na fotelu zapalniczkę.