Nie dokarmiam ptaków zimą. Grymaszą, nie wszystko jedzą i potem trzeba pół wiosny po nich sprzątać podwórko. Zwierzyny łownej; w sumie bezbronnej - również nie. Tu nie byłoby problemu, ale dostać się do lasu wśród śnieżnych zasp jest trudno.
Zostały mi koty, ale w sumie też je odpuściłam. Po ostatnich zimach, pewnie z obowiązku odwzajemnienia się za opiekę, znaczyły swój teren, zostawiając wielkie, wypalone plamy na moim trawniku. Nie żebym ich nie lubiła, ale trawnik nie był zachwycony ich zapachem uryny – w sumie ja też.
Tak jakość z latami parszywieje mi charakter. Nie, źle. Sparszywiał mi charakter, bo kiedyś tak jakby był o parę tonów lepszy. Jednak moje znieczulone serce, wybrało inny obiekt.
Nie brudzi, nie znaczy swojego terenu i sam się pojawia. I ma ważną zaletę - modli się i to za mnie.
Nawet nie wiem, jak mu na imię. W sumie NN, ale tak jakość, to brzmi pośmiertnie. Pasuje do niego imię – Janek. Zresztą co za różnica, i tak się do niego zwracam Pan.
Pana Janka, poznałam latem. Podszedł do mnie na ulicy, proszą o coś do jedzenia, względnie datek finansowy. Spojrzałam podejrzliwie, wyciągając moje powonienie na odległość, która nas dzieliła. Nie poczuło alkoholu. Z większą życzliwością spojrzało. Zobaczyło wychudzonego mężczyznę. W wieku nieokreślonym, mógł mieć pięćdziesiąt lat, ale i dobrze po sześćdziesiątce. Skromnie ubrany z plastikową siatką zaciśniętą w ręce. Skromnie, jest jednak nieodpowiednim określeniem, raczej wyglądał, jak ci, co śpią pod ławką w miejskim parku, po spożyciu napoju, który pozwala im zapomnieć.
W moim sparszywiałym sercu, zadzwoniły alarmujące dzwoneczki - trzeba pomóc, trzeba dokarmić. Alarm doprowadził mnie do pobliskiego sklepu. Tam nabyłam produkty, o które mnie poprosił. Nie było tego dużo, spożywcze produkty, pierwszej potrzeby, by przeżyć choćby jeden, dwa dni w nieekologicznej siatce, która przeżyje ze sto lat.
Dziękując, zaczął opowiadać swoją historię. Niewyraźnie mówił,dlatego zrozumiałam tylko część. Kochające dzieci, wzięty na siebie kredyt /dla nich/, spłata w samotności przy wypiętych tyłkami na niego – jego już obcych dzieci. Smutna historia, jakich wiele.
Pan Janek, z jakiś tam powodów zauważył, gdzie pracuję. Od tamtego czasu odwiedzał mnie w pracy, co jakiś czas. Z powodów wiadomych. Nie mogę powiedzieć, żeby był nachalny. Co to, to nie.
Moje sparszywiałe serce, polubiło Pana Janka. Dało temu upust w święta .Oprócz zwykłej nieekologicznej siatki, dorzuciło trochę więcej. Ucieszył się, potem mówił, że pomogła maść i tabletki i już go tak kolana nie bolą. I znowu się za mnie modli.
A moje sparszywiałe serce, siedząc przy wigilijnym stole, wśród najbliższych, zerkało na puste krzesło i puste nakrycie dla zbłąkanego. Wtedy sobie pomyślało, jakie jest fałszywe czy też obłudne. W ten wieczór, zarumienione ze wstydu skurczyło się i prawie zanikło.
Tylko od czasu do czasu,spod przymkniętych powiek patrzyło za okno. Świat zasypany białym puchem, mróz tańczący z wiatrem, a tam gdzieś człowiek. Samotny, głodny....... czy aby ma ciepło? Czy przetrwa?
Pytania czysto retoryczne, powodowały jeszcze większy ucisk w skurczeniu zupełnym.
Za oknem minusowe temperatury, tak wysokich nie było od lat. A sparszywiałe serce myśli i czeka. Zadzwoniło do przyjaciółki. Po godzinnej rozmowie ustaliło, że zbiórki nie można żadnej zrobić, bo w tym kraju nie wiadomo co cię może spotkać za tak karygodny wyczyn, bez zgody instancji wyższych. Przyjaciółka wykazała się dobrym sercem, zadeklarowała pomoc finansową.
I tak oto sparszywiałe serce z dobrym sercem są już mocniejsze. Jest ich już dwoje. Te dwa będą szukać dalszych.
Może i patetycznie brzmi, może nawet pachnie egzaltacją. Ale cóż to znaczy w obliczu odparszywienia serca.
Już tyle czasu minęło, a pana Janka nie widać.
Mróz nadal twardo trzyma, śniegom nawet się nie śni topnieć.
Sparszywiałe serce coraz bardziej niespokojne. Popełniło błąd – nawet nie zapytało o adres. Ale ma cichą nadzieję, że Pan Janek przetrwa, przyjdzie i się za nie znowu pomodli. A parszywa rzeczywistość ściągająca jedzenie z talerza, zmieni się i już nie będzie taka pazerna.